Żywienie dziecka – ile cioć dobra rada, tyle prawd!

Miałam to szczęście, że jakoś mocno nikt mi się nie wpierdzielał w żywienie dziecka – ani pierwszego, ani drugiego. Owszem, babcia czy ciocia zawsze chętnie coś maluchowi podsunęła, aczkolwiek ja miałam już wtedy dość lajtowe podejście do rodzicielstwa i nie bałam się, że Dzieć się wysmaruje, albo spróbuje nowości, której tak naprawdę zgodnie z wszystkimi rozpiskami świata wolno mu było już próbować. Większość Matkasów – zwłaszcza tych, co to zostało rodzicem po raz pierwszy – miałoby już zawał. Ja nie miałam. Dlatego też może nam jakoś łatwo poszło z tym tematem. Ale Cioć dobra rada nie brakuje.
Żywienie dziecka – co wolno wojewodzie.. 😉
No tak.. tak już nas “natura urządziła”, że niestety ale od razu się kiełbachy, pomidorów, makaronów czy pieczywa wpierdzielać nie da. Każdy Matkas doskonale wie, że najlepszym pokarmem dla jego dziecka – szczególnie w tych pierwszych miesiącach życia, jest mleko jego rodzicielki. Podobno nie ma opcji, żeby mleka nie było. Trzeba tylko odpowiednio podejść do tematu karmienia, i wszystko się da. Nie każdemu jednak wystarcza cierpliwości. Ale sytuacje są różne. Czy więc naprawdę ten Matkas, który mimo starań w trudach rodzicielstwa w końcu sięga po mleko zastępcze mniej kocha swoje dziecię?
Ja na przykład – przy pierwszym Dzieciu – zostałam wręcz zmuszona do zaniechania prób karmienia. Skoro szanowny pan doktor orzekł, że moje Dziecię powinno spożywać jedynie Nutramigen to cóż było począć? I nie był to mój wymysł, ani wymysł lekarza jako, że wszelkie niepokojące objawy po podsunięciu młodemu tego mleka natychmiast prawie zniknęły.
A jak już mój Pierduśnik mógł dostać pierwszą marchewkę, to nie czekając ani dnia dłużej od tego wypisanego w poradnikach poleciałam po słoiczek – tak – SŁOICZEK. I nie, żebym się chwaliła albo opowiadała o swoim lenistwie. Pierwszą marchewkę wszamał w domu ówczesnym. Wylizał prawie słoiczek i smakowała. A większość kolejnych zajadał ze smakiem może i nawet większym, bo były z babcinego ogródka.
I wiecie co? Mnie te słoiczki nie odstraszają. Bo raz miała miejsce taka sytuacja.. Kupiliśmy marchewkę, pietruszkę i coś tam jeszcze w osiedlowym sklepie. Chciałam z niej przygotować rybę po grecku – do wtedy jedno z naszych ulubionych dań. I tak. Młody też zajadał i to tak, że aż uszy mu się trzęsły – dodam, że wcale nie łyżeczką – tylko łapkami. Przy okazji upaprał się przy tym cały – i co z tego? 🙂
No ale do rzeczy.. otóż kiedy już starłam to wszystko na tarce -na grubych oczkach – a po pół godziny wykonywania jednej z najbardziej znienawidzonych przeze mnie czynności – tak.. o tarciu mówię 😉 – wrzuciłam wszystko na patelnię, co by podsmażyć na masełku, to co? To zapach, który zwykle unosi się w kuchni przy okazji pichcenia tego dania zamienił się w okrutny swąd a warzywa pachniały UWAGA- D O M E S T O S E M. Bez kitu! Nawet odważyłam się spróbować – wszystko gorzkie. Ble! I szorowałam je wcześniej! Pomyślcie więc czym one musiały być “konserwowane”.
No i co. Serio uważacie, że te słoiczku to takie fuj? Że lenistwo tylko? Że strata kasy? Tam przynajmniej wszystko sprawdzone, produkty z atestem i ja producentom ufam. I gdyby jeszcze kiedyś – tak, przyznaję, chciałabym – jakiś mały człowieczek dołączył do rodziny, to też mu pójdę po te słoiczki chyba, że zdobędę babciną marchewkę z ogrodu.
I gdybym tak jakiejś Cioci dobra rada słuchała..
To miałabym mniej prania 🙂 Ale musiałabym siedzieć przy Pierduśnikach i wciskać im łyżeczka, po łyżeczce – za mamusię, za tatusia.. i może jeszcze za kosmitę 🙂 A tak.. wybrudzili się, że hej, pralka wyprała. Ja się tym wcale jakoś mocno nie zmęczyłam bo to już nie te czasy, że się tarkę brało i nad rzekę szło.
Drogie Matuszki – w czym rzecz tak naprawdę? A no w tym, że chcę Wam zakomunikować, że nawet najdokładniejsze poradniki mogą się czasem mylić. Że wiele rzeczy my – Matule – wiemy lepiej niż książki. Że czujemy bardziej niż jakaś tam Ciotka, która może nawet wcale nie jest z nami spokrewniona. Jak jest produkt z atestem – co dotyczy nie tylko karmienia – to znaczy, że został odpowiednio sprawdzony, i jest jednocześnie też odpowiedni dla naszego dziecka. Umiar. Zdrowy rozsądek. Matczyna bliskość – to wszystko pozwoli racjonalnie ocenić sytuację co wolno, a czego nie, no i kiedy 🙂
Czym dziecko jeść powinno?
Żywienie dzieci to nie tylko produkty spożywcze. To także wszelkie akcesoria, które powstały po to, żeby z nich korzystać. Gdy po raz pierwszy zostałam mamą, a moje dziecko przepłakiwało wieczory bo kolki, bo coś tam innego, to chwytałam się dosłownie wszystkiego. Butelki antykolkowe z odkręcanym dnem – Chwała temu na Górze, że na nie trafiłam – termoforki, jakieś szumiące misie – wszystko to gadżety mądre. Choć między nimi też sporo dziadostwa trafić można. Ale tu znów musisz myśleć o umiarze, zdrowym rozsądku i matczynej bliskości – i będziesz wiedziała czego naprawdę potrzebuje twoje dziecię.
W sumie to na starcie wystarczy cycek 😉 A jak cycek się nie sprawdza, to potrzebna będzie butla do mleka i do wody.
Za to jak już dzieć może wcinać coś więcej i chętny jest do poznawania nowości wszystkimi zmysłami, to musisz mu sprezentować taką wyprawkę gadżeciarską.
Powiem Wam, że mega mi żal, że takich fajnych gadżetów “za moich czasów ” nie było. Cieszę się jednak, że chociaż naszej Olince mogę coś od czasu do czasu sprezentować bo to dziecię już niebawem też zacznie próbować. Grzebać w talerzu, rozlewać, brudzić dzióbola i ubranka i wszystko dookoła. I nawet jej Mamcia – która w domu ma błysk ZAWSZE absolutnie – doceni ten fakt i będzie się nim jarała tak jak ja, kiedy moje Pierduśniki pierwszy raz się upaćkały jedząc samodzielnie.
Co Wam chcę dziś pokazać? Słodką Olę oczywiście 🙂 Ale nie tylko.. bo zobaczcie co ta nasza Olcia ma:
Moi Chłopcy są na tyle duzi, że byłam już trochę do tyłu z tego rodzaju nowinkami ale dzięki Olci czasami mam okazję poznawać gadżety dla niemowlaków. I tak właśnie trafiłam na Kidodo. Jest to nowa marka, która ma w swojej ofercie innowacyjne, ale przede wszystkim bezpieczne produkty do karmienia dzieciaczków.
Na mnie największe wrażenie już w czasach moich Bąków robiły łyżeczki, które zmieniały kolor. Dzięki temu wiedziałam, czy obiadek nie jest za gorący już po włożeniu do miseczki sztućców.
I tutaj też mamy takie łyżeczki. Jeśli jedzonko będzie miało więcej niż 45 stopni, od razu nam to zasygnalizują. W komplecie kupicie aż dwie – może do każdej łapki jedną ? 😉 Moje Bąki tak jadły!
Jak łyżeczka, to i miseczka. Pewno większość z Was miało bądź ma krzesełka do karmienia. Blat jest dość spory i dziecię może po nim swobodnie tym jedzeniem “malować” ale przecież ostatecznie powinno też uczyć się, że jedzonko najlepiej wcinać bezpośrednio z naczynia. Uważam, że to będzie prawdziwy hit. Miseczka rybka – silikonowa, która ma przyssawkę dzięki której nawet chęć celowego spowodowania “jedzeniowej kraksy ” spełznie na niczym. Czadowe jest to, że możecie ją i myć w zmywarce i wkładać do mikrofalówki. Absolutnie nic się z nią nie stanie.
Kolejny hit to nieprzewracalny kubek. On też ma przyssawkę i nawet jeśli Dzieć mocno w niego uderzy, nie powinien się przewrócić a z drugiej strony naprawdę łatwo jest unieść go do góry. Materiał, z którego go wykonano jest przyjazny środowisku a do kubeczka pasują dwie nakładki, które można dokupić w zestawie. Choć chyba powinnam wspomnieć, że tak naprawdę to możecie je zakładać też na inne kubki i szklanki. Nakładki są silikonowe – jedna ma “dzióbek” a druga miejsce na słomkę, która także jest w zestawie.
Tak cały zestaw prezentuje się w pełnej okazałości: