Wszystko i nic

Nie lubię swojej szkoły – usłyszałaś to kiedyś od dziecka?

Widzieliście serial “Trzynaście powodów”? Nie jestem wielbicielką seriali, albo może nie byłam, bo nie lubię oglądać sama. Teraz zdarza nam się przycupnąć przy jakimś na dłużej. Tym razem obejrzeliśmy dwa sezony – i to w zaledwie 5 dni. Było warto. A Wiecie dlaczego? Bo chyba dzięki niemu zauważam teraz więcej. Nie lubię swojej szkoły – słyszałaś to kiedyś od swojego dziecka? Jeśli tak, to lepiej szczerze z nim porozmawiaj.

Nie lubię swojej szkoły…

Hmm.. może zacznijmy ode mnie. Pioruńsko czekałam na to, aż będę mogła pójść do zerówki. Do przedszkola nie chodziłam  – bo coś tam. Wiedziałam, że to będzie dla mnie stres, bo reszta dzieciaków się już znała – ja zawsze byłam dość wyobcowana. Dlaczego? Dlatego, że nie znałam innych dzieci. Nie chodziłam z rodzicami na plac zabaw – bo ani nie było czasu, ani tego placu.

Pamiętam, że dostałam już nawet książki do zerówki. Niewiele mam wspomnień z tamtego okresu, ale to akurat pamiętam. Jestem w pokoju moich dziadków – Dziadek siedzi przy stole i ogląda te książki. Później wyjmuje zeszyt w najgrubsze linie jakie kiedykolwiek widziałam i mówi : tu wklejam znaczki, ale od połowy można pisać. Pisaliśmy razem.  Próbowałam też uczyć się czytać. Nie czułam się nie przygotowana. Co zabawne – albo smutne- nie mam takich wspomnień z rodzicami w roli głównej. Tylko z nim. Tak ich niewiele – a i tak zapamiętałam tylko te z nim.

Cieszyłam się na tą zerówkę. Chyba byłam gotowa poznać te wszystkie dzieciaki. Kiedyś, usłyszałam jak moi rodzice rozmawiali ze sobą.. Drzwi do naszego pokoju zawsze były uchylone. Wiele razy, DUŻO przez to słyszałam  – niestety. Mówili, że kiedy pójdę do zerówki, później będzie mi łatwiej. Że teraz nawiąże się więź. Że później nie będę wyobcowana. Wbiłam to sobie do głowy i naprawdę cieszyłam się, że tam pójdę.

Ale pewnego ranka – zanim jeszcze zdążyłam wstać – tata przyniósł do domu nowinę. Nie pójdę do zerówki. Nie pójdę, bo nie ma miejsc. Ehh.. jak zwykle. Dla nas nigdy, i nigdzie nie było miejsca. Nie przysługiwały nam takie same prawa jak innym dzieciom – ale to zupełnie inna historia.

Wydaje mi się, że nie dałam po sobie poznać jak bardzo byłam zawiedziona ta nowiną. Ale to ona właśnie sprawiła, że już jako pierwszoklasistka czułam się jak ufoludek w całej tej szkolnej społeczności.

Na rozpoczęciu roku miałam ochotę się rozryczeć. To też jedno z niewielu wspomnień, które mam w głowie. Stoję w tłumie obcych osób, nawet niewiele widzę, bo przede mną dużo dorosłych. Szerokie korytarze śnią mi się do dziś  – choć już trochę inaczej.

Nie miałam przyjaciół, a w ławce siedziałam z najgorszą gapą w całej szkole. A może sama nią byłam? Zero było we mnie śmiałości. Już wtedy zupełnie nie wierzyłam w siebie. Trochę przez kogoś kto skrzywdził mnie najmocniej na świecie, trochę przez każdą niedzielę.. przed kościołem. Kiedy słyszałam – inne dziewczynki można ubrać tak ładnie, a Ty w nic się nie mieścisz. Myślę teraz o tym – bo to tez jedno z niewielu wspomnień, które mam w głowie… Widzę nawet tą szafę.. Pamiętam, że trzeba było wejść na taboret, żeby można było z niej wyciągnąć moje obleśne spodnie. Myślę o tym i widzę, jak te z pozoru małe rzeczy skrzywiły moją psychikę.. Ale ja nie o tym chciałam teraz napisać. Chciałam Wam przekazać, że czasem dobrze jest tak cofnąć się w czasie by odkryć, jak bardzo my sami -małymi gestami – możemy krzywdzić swoje dzieci. A może ja też popełniam jakiś błąd? Miko nie powiedział mi jeszcze : Nie lubię swojej szkoły – ale kiedy opowiada o niektórych sytuacjach to czuję, jak by też był tam takim kosmitą jak ja – kiedyś. Bo nie wierzy w siebie, bo czuje się gorszy, bo jakieś gesty, słowa, nieprzemyślane zachowanie sprawiły, że uważa, że nie jest równy innym. Jak ja… Czuję to po dziś dzień.

Nienawidziłam swojej szkoły bo:

  • Zawsze, kiedy wracałam do domu polnymi drogami czekał na mnie za torami wstrętny, najbrzydszy na świecie chłopak. Mówili na niego chińczyk. Był duży, i gruby. Grubszy i większy ode mnie. Czasem wybierałam dalszą drogę, żeby tylko na niego nie wpaść. Nienawidziłam więc szkoły, bo trzeba było z niej wrócić do domu – a ja chciałam wracać tą krótszą drogą. Już wtedy miałam pod górkę.
  • Nie lubiłam szkoły, bo chodziłam na lekcje muzyki. Uczyłam się grać. Spotykaliśmy się co piątek z nauczycielem – 3 dziewczyny, i on. W małym pomieszczeniu, gdzieś na uboczu. Z dala od innych sal. Ja sama chciałam grać. Nikt mnie nie zmusił. Kiedy nauczyłam się podstaw po raz pierwszy poczułam, że rodzice są ze mnie dumni. Nie chciałam sobie tego zabierać. Ale też nie chciałam chodzić na zajęcia do gościa, któremu tylko jedno było w głowie – ostatecznie ma dziecko z uczennicą, pewnie nie jedno. To było dla mnie jak kara. Zwłaszcza, kiedy miałam iść sama – inne dziewczyny też często wybierały inną drogę.
  • Nie znosiłam szkoły, bo nawet jeśli czegoś nie rozumiałam, nie podnosiłam ręki do góry, nie prosiłam o wyjaśnienie. I wcale nie dlatego, że nie chciałam a dlatego, że wiele życiowych sytuacji odebrało mi pewność siebie tak bardzo, że nie umiałam sobie wyobrazić wzroku całej klasy skupionego wyłącznie na mnie. Nie chciałam, żeby na mnie patrzyli. Nie chciałam też czytać na środku klasy wypracowań choć wiedziałam, że są dobre. Zmarnowałam przez to wiele swoich talentów – bo miałam świadomość ich posiadania.
  • Nie lubiłam swojej szkoły za całokształt. Za to, że wydawało mi się, że i tak nie rozwiąże moich problemów. Że nikt się nie zainteresuje. Skoro od wielu lat cierpiałam po cichutku i nawet najbliżsi nie próbowali mi pomóc. Czy to możliwe, żeby nie wiedzieli? Dopiero przy Damianie znalazłam prawdziwy spokój. Dopiero on pokazuje mi, że ja naprawdę mogę być dla kogoś ważna. Uczy mnie, że czasem trzeba – nawet dla własnego dobra  – się przytulić. Pogłaskać. Że uczucia to nic złego. Że wolno je okazywać a już na pewno WOLNO je przyjmować. Ale ja się tego dopiero uczę.. Choć mam już więcej niż 33 lata.

Moje dziecko jest takie jak ja!

I jest to najgorsze, co mogło go spotkać, Wiesz? Zupełnie nie wierzy w siebie i w każdym swoim geście, każdym zachowaniu, każdym słowie  tak bardzo szuka potwierdzenia, że może jednak wcale nie jest taki zły.

Jest taki jak ja – ale bardziej otwarty, choć równie mocno zamknięty – w sobie. On mówi głośno o tym co go boli. Co czuje. Krzyczy wręcz o tym – tylko nie wszyscy słyszą. Albo nie wszyscy potrafią słuchać.

Wydawać by się mogło, że szkolne problemy to jakieś stare historie. Że w tych czasach wszystko jest ok. Że w nauczycielach i samych uczniach jest więcej empatii. Gówno prawda!

Kilka dni temu Mikołaj przyszedł do domu i pokazał mi siniaki na nogach. Zapytałam : skąd to? A on na to : koledzy mnie pokopali.

Koledzy? Jacy z nich koledzy! A z Was rodzice?? Co za RODZICE?? Skoro uważacie, że to żaden problem. Skoro bulwersujecie się gdy zwracam Wam uwagę. To była tylko prośba o rozmowę z własnym dzieckiem. Bez negatywnych emocji – chociaż był ich we mnie pierdyliard. Nie wybuchłam. Dla jego dobra. A to mnie potraktowano jak złoczyńcę.

Co zrobił z tym wychowawca? Jajco! Dopiero po moim apelu przyznał, że rzeczywiście nie radzi sobie z chłopcami, i że go kopali. PO MOIM APELU. Kolejnego dnia dzwonił już z informacją, że ktoś Mikołaja uderzył w głowę. Specjalnie.

Raz, w rozmowie z młodszym wyszło, że Miko prosił go o pieniądze. Dla kogo? Wcale nie do automatu.. a dla kolegów. Tak , pewnie tych samych, chociaż kto wie? Zatem może on wcale nie gubi zaskórniaków, które dostaje od nas czy od babci?

Ale jak ma nabrać zaufania do ludzi? Jak ma poczuć, że nie jest gorszy, skoro nawet w zeszycie szkolnym, gdy odrobi zadanie moim zdaniem na szóstkę Pani pisze mu : Mikołaj zacznij pracować. INNE dzieci napisały na całą stronę. Mogłeś dostać ocenę celującą!

Serio? Ja też zawsze byłam do kogoś porównywana. I to mi kuźwa zrobiło we łbie taką sieczkę, że rozorało mi mózg. Takie słowa od szkolnego pedagoga to przegięcie zwłaszcza, że treść zadania domowego brzmiała tak:

Opisz wybrane zwierzę leśne.

Napisał więc – o lisie. Trzy zdania. I nawet dość rozbudowane. Skąd miał wiedzieć, że to “konkurs na długość” ? Gówno! Kupa taka, że śmierdzi na kilometr.

Mam nadzieję, że zauważyłam problem w czas. Zamierzamy udać się do poradni, choć szczerze mówiąc planuję zabrać Mikołaja do PRAWDZIWEGO psychologa. Oby jeszcze nie było za późno.  Oby udało się mu pomóc i OBY JUŻ NIGDY NIE BYŁ TAKI, JAK JA!

Udostępnij: