Wszystko i nic

Na co do kina? Recenzje nowości, które miałam (wątpliwą) przyjemność obejrzeć

Często ostatnio pojawiam się w kinie – w różnym towarzystwie 😉 Ale mogę zdecydowanie powiedzieć, że przez całe życie nie nachodziłam się do kina tyle, co przez ostatnie miesiące. Na co do kina? Pewno zastanawiacie się nad tym za każdym razem trzymając w ręku rozpiskę repertuaru. Też mam takie rozkminy. Dzisiaj zamierzam Wam coś polecić, coś odradzić, i do czegoś podejść zupełnie bez emocji.

Był sobie pies -recenzja

Kolejność opisywanych filmów będzie nieprzypadkowa – po prostu w tej kolejności miałam (czasem wątpliwą) przyjemność je oglądać.
Na ten film wybrałam się z Mikołajem. I to w sumie tylko dlatego, że mieliśmy sporo czasu (oczekiwanie na konsultację lekarską), który trzeba było jakoś spożytkować. Na liście kinowych hitów nie znalazłam nic ciekawego – prócz pozycji, które mieliśmy już okazję zobaczyć. Ale ponieważ na temat Był sobie pies czytałam pozytywne recenzje, postanowiłam, że zaryzykujemy.
Właściwie chyba nie mam się tutaj do czego przyczepić. Mi – jako matce, kobiecie, człowiekowi – po prostu – się podobało.
Opowiastka o poszukiwaniu sensu życia, w dość prosty sposób opowiedziane wnioski. Zdarzyło mi się otrzeć łezkę kilka razy. Dla Mikuli natomiast – takie mam wrażenie, była to tylko bajka o psie, który przeskakiwał z jednego wcielenia w drugie.
Dla mnie – to historia o wierze, nadziei , miłości przyjaźni. Takiej nierozerwalnej więzi, której nie jest w stanie przerwać nawet przeznaczenie.
Obejrzałabym chętnie jeszcze raz i mogę z czystym sumieniem polecić muszę jednak zaznaczyć, że mimo iż opowieść jest przyjazna w odbiorze i ma dość ciekawą fabułę, to szybko ucieka z pamięci. Trochę szkoda.
A dla tych, co wolą najpierw (albo później ) przeczytać książkę, dobra informacja. Możecie ją kupić na przykład TUTAJ — klik. Podobno booska 😉

Na co do kina? Maria Skłodowska Curie

O rany Booskieee. Co za gniot! I czaicie, że ja chciałam zabrać na to osobnika płci męskiej? Masakra. Jak się cieszę, że plany się jednak zmieniły i wysiedziałam tych kilkadziesiąt minut na sali z redakcyjną znajomą.
Ale przyznać muszę, że obie byłyśmy zawiedzione. Kurczę, no spodziewałam się – po obejrzeniu zajawki – że to będzie takie WOW. No w sumie gry aktorskiej uczepić się nie mogę. Ale sama historia nudna jak flaki z olejem i te negatywne emocje. Prawie od początku mi towarzyszyły. OKROPIEŃSTWO!
Miałam ochotę wyjść z sali zwyczajnie. A wróciłam do do mu z rozstrojem emocjonalnym 😉
W sumie nie jestem pierwszą osobą, którą film mocno rozczarował. I żałuję, że nie wczytałam się bardziej w recenzje. NIE POLECAM! Chyba, że macie ochotę smutać później przez cały wieczór i rozmyślać o.. hmm.. śmierci i wgl, całym źle tego świata. Never, ever!

Na co do kina? Porady na zdrady – recenzja

I tutaj hmm.. podejście absolutnie neutralne. Fajna, lekka historyjka, momentami zabawna, ale nie aż tak, żeby pękać ze śmiechu – przez co się nieco zawiodłam.
Obsada spoko – to też jest sentyment 😉 I w sumie może postaram się o to, żeby Porady na zdrady znalazły się w mojej domowej kolekcji DVD. Można pójść z partnerem – bez strachu o to, że będzie jęczał – ooo jeesuuuu kolejne romansidło. To taki film i dla Baby, i dla Faceta.
Chociaż – co do tych facetów – to przyznam, że bardziej zabawne niż sam film były ich komentarze. No ale cóż.. oni są przecież z innej planety 😉
Podsumowując, jeśli jeszcze macie okazję wybrać się do kina na ten film, to polecam – i w sumie mam pewność, że nie zaśniecie. Ale nie nastawiajcie się na ból brzucha w związku wybuchami śmiechu. Nie tym razem 😉

A Wy.. na czym ostatnio byliście w kinie? Moja lista kinowych hitów, które chciałabym zobaczyć, jest na razie dość krótka 😉 Tym razem pewno będzie Piękna i Bestia. Noo.. zobaczymy 😉

Udostępnij: