Wszystko i nic

Najlepiej nic nie planować..

Bo jak planujemy, to rzadko wychodzi.. Nam też – po części – nie wyszło. No bo miało być kameralne spotkanie blogerskie, i w zasadzie było. Z tymże połowa naszej brygady się wykruszyła – z dziećmi (i samochodami) , to nigdy nic nie wiadomo 😉

Lubię spotkania blogerskie

Ale nie wszystkie.. tylko te, przy okazji których mam okazję porozmawiać z osobami, które są mi bliskie z wirtualnego świata. Nie szukam nowych znajomości – nie potrzebuję ich. Po tym, jak zachłysnęłam się blogerskimi “przyjaźniami” na początku mojej przygody z blogiem, zupełnie zmieniłam podejście w ciągu ostatnich miesięcy.
Mam teraz cudną grupkę osób, za którymi wskoczę w ogień. Takich, dla których czas zawsze się znajdzie, i na które ja też mogę liczyć w każdej sytuacji. Na palcach jednej ręki je zliczę, ale głośno liczyć nie zamierzam, bo taki już urok tej naszej blogosfery, że nie każdy każdemu dobrze życzy. Przemilczę więc, któż jeszcze miał się z nami bawić w ubiegłą niedzielę i opowiem o tym, co faktycznie się wydarzyło..

A działo się sporo..

Najpierw ktoś, z kim byłam już ugadana na sto procent, odmówił współpracy bo… (to długa historia) A później przyszła niedziela.. wstałam wcześniej niż zwykle, dzięki Michalinie,  z którą to ostatnio nam do siebie BARDZIEJ po drodze – co mnie cieszy.
Było grzecznie… i cicho.. ale tylko dlatego, że moje Bąki dojechały do nas dopiero kilka godzin później. HA! Wtedy to się dopiero zaczęło – no … Mama przecież nigdy nie ma wolnego 😉 (nie licząc kilku, niezależnych od nas przypadków)

Później dojechały one

Telefon oczywiście nie wydał z siebie żadnego dźwięku i kiedy odczytałam smsa od Angeliki, że stoją pod blokiem zauważyłam,że dobijały się do nas Dziewczyny już od dłuższego czasu – nie wyciszaj dźwięków Babo, tak se mówię zawsze 😉
No ale wreszcie udało się im trafić pod właściwie drzwi i… co? I Cali była wręcz przerażona bo spodziewała się zapewne NORMALNEGO towarzystwa a nie “małpek z zoo”;)
Po szybkim zapoznaniu się, i wszamaniu tego i owego, ruszyliśmy całą ósemką na miejski autobus…. O raaaanyyyy… współczuję przedszkolankom – serio!
I co? I ostatecznie – jak to się mówi – warto było przejechać całe miasto a później urządzić sobie dłuższy spacer ( na litość Boską, czy Wujek Google musiał wypiąć się na nas dupalem akurat wtedy? )

Trafiliśmy do Jupilandu

Byłam tam daaaawnoo. Na tyle dawno, bym zapomniała, że to wcale nie koło tej Biedronki. Ani też naprzeciwko szpitala – grrrr… Cierpliwość. Dużo nam jej było trzeba. W każdym razie dobiliśmy do celu i… chociaż nie byłam zbyt pozytywnie nastawiona do tego miejsca po naszych “przygodach’ tam jeszcze kilka lat temu to tym razem – ZDECYDOWANIE – byłam Jupilandem zachwycona.
Porządek, duuuuużo miejsca, wygodne kanapy, mnóstwo atrakcji dla dzieci (choć przyznać muszę, że sporo płatnych dodatkowo – a szkoda) i muzyka w tle. Cudna atmosfera, sami zobaczcie:

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Idealne – moim zdaniem  – miejsce na organizację dzieciowo blogerskiej impresssski w większym wydaniu- także, ten tego.. nie planujcie NIC na karnawał 😉 Zabalujemy w Jupilandzie, hm? 😉

A później czekał nas spacer

Chciał, nie chciał.. Bo autobus daaaleeeekooo.. Bąki mokre,że hej. No lało się z nich dosłownie alee… do domu trzeba było wrócić. Na szczęście wiatr się uspokoił, i zrobiło się całkiem przyjemnie, więc miło było zaliczyć taki dłuższy spacer, i podziwiać widoki, o takie:

Nie przepadam za Gnieznem.. Wkurza mnie fakt,  ze to miasto śpi! Że nic się tutaj nie dzieje… ale jednak… z dnia na dzień nabieram pewności, że być może to tutaj spędzę resztę swojego życia i .. rodzi się sentyment..

A gdy dobiliśmy do domu

Trzeba było nakarmić nasze wygłodniałe Bestyje, więc się wzięło Łobuzerstwo za przygotowanie pizzy :

Mikchalina w wersji ZOMBIE 😀

Oczywiście najwięcej frajdy, to było z rozwalania.. z szamania już nie.. ale coś tam każdy przekąsił, a kiedy Michalina zarządziła, że wracają do domu, Calineczka (Viktoria) głośno zaznaczyła : Ja chcę, żeby pojechały sobie WSZYSTKIE CHŁOPAKI..

Oho.. przyjaźni to z tego nie będzie – pomyślałam. Ale nie minęło pół godziny, a Feli i Viki dyskutowali już jak najlepsi kumple, i nawet dobiegł nas głos Cali z łazienki:

– Mamooo…. chodź szybko.. On coś tutaj robi….

Spojrzałyśmy na siebie z Angeliką, ale żadna z nas się nie podniosła – niech się bawią : pomyślałyśmy.. Jednak Młoda dodała.

– Ale ze mną! Ze mną tu coś robi…

Nie pytajcie jak skończyła się “przygoda w łazience” ale jedno jest pewne.. to był początek bliższej znajomości ;))

Nie chcieli pójść do przedszkola

No bo jak to tak, zostawić nową przyjaciółkę w domu? Na szczęście, kiedy tylko powiedziałam, że przyjdę z Nią po Nich popołudniu, ubierali się raz dwa..
No i przyszłyśmy.. Feli i Viki od razu zajęli się wspólną zabawą, w trakcie której wiele śmiesznych dialogów miało miejsce.. m. in

V: Noo… idź już do domu
F:Nie mogę.. spaliśmy ze sobą, teraz już musimy razem zamieszać 😉

Achh… cudna z nich była “para”. Idealnie się dobrali i świetnie razem bawili, aż żal było ich rozdzielać, ale wszystko co dobre, szybko się kończy..

Postanowiłyśmy jeszcze  z Angeliką posłuchać rad Krecika nt tego jak pić wino:

 

I po kilku godzinnej nauce SIORBANIA i PRZEPŁUKIWANIA 😉 wreszcie zlądowałyśmy w łóżkach a dnia następnego, Kobitki ruszyły do domku..

Lubię przenosić wirtualne znajomości do realnego świata

Gdyby nie nasze blogi, prawdopodobnie NIGDY byśmy się nie spotkały. A jednak 🙂 I tak naprawdę, to “znamy się” już około dwa lata. Spotkałyśmy się po raz pierwszy przy okazji Pikniku z Blogującą Mamą, i już od wtedy knułyśmy co zrobić, by spędzić ze sobą więcej czasu.
Udało się, i mam nadzieję, że jeszcze nie raz będzie okazja to powtórzyć. Bo Angelika i jej Mała Królewna to zdecydowanie osoby, którym sodówa do głowy nigdy nie uderzy 🙂
Mam jeszcze 4 takie swoje blogowe Anioły 😉 ale o Nich.. innym razem 🙂

A Wy.. często spotykacie się z osobami poznanymi przez internet? Lubicie typowe spotkania blogerskie? Czy wolicie raczej bardziej kameralne grono ?

Udostępnij: