MyWay..

Wiele razy mówiono nam o tym,że świat się kończy.. w ubiegłym roku wierzyłam w to najbardziej..I nadszedł..nadal trwa… Mój prywatny KONIEC ŚWIATA, który wskazał mi drogę.. DONIKĄD..
Czasami mam wrażenie, że urodziłam się nie w tej epoce, w której powinnam. Po świecie chodzą sami twardziele. Opluwają innych patrząc na nich z góry i nie mając przy tym wyrzutów sumienia..
Nieczułość na ludzką krzywdę aż razi po oczach a cwaniactwo śmierdzi na odległość.
Świat naprawdę się kończy… nie metaforycznie, nie w ludzkich wyobrażeniach , filmach sf czy bajkowych książkach.. Nie potrafimy już iść przez życie razem, za rękę… Dziękować najbliższym za trud, jaki włożyli w nasze wychowanie, a nawet dostrzec czułego spojrzenia własnego Dziecka wołającego o kilka wspólnych chwil..
Wigilia.. są tacy, którzy za kilka godzin zasiądą do wspólnej, Rodzinnej kolacji ale są i Ci, którzy nawet w tak szczególnym dniu myślą tylko o drugim człowieku i – nie rzadko – ratują mu życie. Podziwiam wszystkich lekarzy – z powołania- którzy bez oporów poświęcają się dla innych.
Telefon nawet w Święta dzwoni co kilka chwil. Karetka na sygnale przemierza setki kilometrów zarówno do tych, którzy pomocy potrzebują jak i do tych, których po prostu nikt NIE CHCE- tak.. NIE CHCE.. traktuje jak zwierzę, umieszczając na siłę w szpitalnych murach z błahego lub nieistniejącego powodu.
W tym roku , pewna starsza Pani też tam dotarła..Lekki katar, załzawione oczy – nie wyglądała na chorą.. chociaż nie.. coś z pewnością ją bolało – SERCE.
Syn przywiózł ją osobiście – bo w szpitalu uznano, że nie ma powodu do hospitalizacji. Upierał się wrzeszcząc, że Mamę boli brzuch, BARDZO. Że pluła krwią, że płakała z bólu i nie mogła go znieść. Uprosił, ubłagał na kolanach prawie- została.
Zrobiono badania, zapytano jak się czuje.. miejsc w szpitalu brakowało. Nie było powodu by tam została. Dzwoniono do Syna- nie odbierał. Ratownik więc zawiózł ją pod dom swoim prywatnym autem.. Wysiedli.. ciemno.. dzwonią do drzwi, pukają do okien.. NIKOGO NIE MA..
Serce teraz bolało jeszcze bardziej.. Była kulą u nogi.. porzucona jak bezbronne zwierzę zdane na pastwę losu.
Wróciła do szpitala.. z każdym kilometrem czuła się gorzej. Zmarła następnego dnia – zawał.
Ten sam dzień.. Rodzina w komplecie.. Uśmiechy, czułe spojrzenia, miliony obietnic, i nadzieja.. bo może ten rok będzie lepszy, będzie łatwiej, więcej będziemy doceniać. Może znów przytuli, pocałuje.. Częściej chwyci za dłoń, stanie naprzeciw i powie” wszystko będzie dobrze”. A później dziwne przeczucie. Układanka, która składa się w całość. Dziesiątki puzzli z kawałków życia i jedna PRAWDA.. Nic już nie będzie jak kiedyś. Zrezygnował z Rodziny, wciągnął go wir emocji. Dotknął zakazanego owocu, który Mu zasmakował. I nie jest łatwo a przecież trzeba codziennie rano wstać – bo jest dla kogo. Tuli się wskakując na kolana, oplata szyję Maleńkimi rączkami i NIC NIE ROZUMIE.. a Ona sama wie tylko tyle, że trudny przed Nią czas.. I też myśli o tym, którą drogą pójść powinna..
Pierwsze Święto.. temperatura coraz wyższa , serduszko bije tak szybko, że nie nadąża zliczyć każdego uderzenia. Oddech przyspiesza.. traci świadomość. Szybka wycieczka, w poszukiwaniu pomocy.. Śpi mi na rękach.. dyszy.. leki jeszcze nie działają.. co kilka chwil przeciera oczęta, pojękuje i ostatkiem sił wydusza z siebie ” Nie maltw się Mamusiu, kocham Cię, jeśtem tylko tlochę pzieziębiony”. Walczy o życie.. o każdy kolejny oddech.. łzy kapią po policzkach, ociera je nie myśląc już o niczym… I znów jej świat się kończy.. i znowu nie wie, którą drogą pójść powinnam..
Dostała w mordę w te Święta – kilka razy.. mimo to dalej wierzy w drugiego człowieka..