Gdybym miała magiczną różdżkę..

Coraz więcej jesiennych liści przykrywa soczystą – jeszcze – zieloną trawę.. Szeleszczą.. pachną.. Niebo dziś smutne, płacze.. Mimo to jednak przysiadłam na chwilę wracając z miasta przez park.. Z dala od miejskiego zgiełku… zupełnie sama.. Piękny widok przede mną.. ale w sercu jakiś żal..
– Mamusiu.. czy ja też mogę iść dzisiaj do Cioci?
– No pewnie Mikołajku.. Mama ma dziś tak dużo pracy, że i tak nie zdążylibyśmy się pobawić ani przez chwilkę przed powrotem Filipka..
Ubrani “na cebulkę” pomaszerowaliśmy na przystanek.. Za zimno, za duży wiatr, żeby pchać się “spacerkiem” przez całe miasto..
Trzeba było oczywiście zahaczyć o sklep, bo autobus dopiero za piętnaście minut. Tak, wiem, to głupi kwadrans.. Niby kilka chwil, ale w towarzystwie moich Chłopców nawet w tak krótkim czasie można przeżyć prawdziwy poligon:) czasami więc kuszę się na małe “odstępstwo od reguł” i zostawiamy w sklepie kilka groszy – co by im Dziobalki zatkać;)
Chrupki.. małe, kolorowe kuleczki.. czy smaczne? nie wiem.. Choć Fil miał ochotę uraczyć mnie tym smakołykiem.. Rozsypały się.. WSZYSTKIE , prócz jednej.. kilka poleciało w lewo.. inne w prawo.. jedna spadła z chodnika.. Dwie lub trzy zostały “porwane” przez wygłodniałe ptaki.. A zielona… tkwiła nadal w maleńkiej, ciepłej rączce mojego Synka… Wiedział, że jest ostatnia.. że tych , które rozsypał nie będzie mógł zjeść.. popatrzył na nią.. ścisnął przez chwilę mocniej.. a później wzrok skierował na mnie..
– Mamuś.. plosię…
Tak ciepło zrobiło mi się na sercu.. Tak cudownie ciepło..
U Niani zostali dość chętnie, choć Filip chyba bardzo już za Mamą tęskni.. Chwycił mnie kurczowo za rękę gdy tylko weszliśmy na schody kamienicy.. Przystanęłam na chwilę.. Mikołaj radził sobie świetnie.. śmigał po schodach coraz wyżej i wyżej.. Zniknął nagle z pola widzenia.. Zapukał, wszedł.. A ja trzymałam Filipa na ręce i coś mnie w gardle ścisnęło..Tak bardzo, że nie weszłam nawet do środka.. Zostali tam a ja czułam dziwny niepokój..
Nie wracałam autobusem.. Celowo wybrałam najdłuższą drogę.. Krok za krokiem.. Tu liść, tam kilka kasztanów.. I tylko szum wiatru.. Pusto jakoś, ludzi niewiele.. Jest.. ten park..To tutaj spędzaliśmy czas zaraz gdy się przeprowadziliśmy.. Plac zabaw zawsze “tętnił życiem”.. przychodzi tu też codziennie o tej samej porze pewna Kobieta.. starsza…
czasami wydaje mi się, że już nie wie kim jest. Nie znam jej.. nie
zamieniłam z Nią zbyt wielu zdań ale.. za każdym razem wydaje mi się, że
przybywa jej na twarzy zmarszczek.. wiedziałam, że kiedyś przyjdzie taki dzień..
że się tu nie zjawi.. że będą te same Dzieciaki, staw z kaczkami tuż
obok.. ale nie będzie Jej i nic już nie będzie takie samo.. I nagle jestem.. SAMA – choć zawsze trzymałam w dłoni inną dłoń.. Ta sama pora.. Wczoraj tu była.. przedwczoraj, tydzień temu.. a dziś? NIE MA.. NIE PRZYSZŁA.. czekałam na Nią.. Przywykłam tak bardzo do tego, że jest.. czasami dawałam Jej chleb.. innym razem trochę zupy.. NIE PROSIŁA, ale wiedziałam, że jest głodna..
Siedziałam tak.. rozmyślałam.. W samym środku parku, “otulona” liśćmi.. i łza się w oku kręciła..bo NIC już nie było tak samo..
…………………………………………………………………………………………………………………………………………………
To chyba taki czas.. zadumy.. Już za kilka chwil przypomnimy sobie o naszych bliskich, którzy odeszli.. Ehh chyba zbyt wiele we mnie empatii. Nie potrafię bez emocji patrzeć na ludzką krzywdę.. I chciałabym mieć magiczną różdżkę .. wypowiedzieć kilka słów, machnąć nią ze dwa razy i “pomalować” ten świat:) A wtedy nie było by wojen.. głodu .. i złości w ludziach… Ojciec miałby możliwość zarobić tyle, by wykarmić całą Rodzinę a Matula.. ehhh Matula mogłaby dalej ściskać w dłoni drugą dłoń – codziennie, w tym samym parku.. o tej samej porze..